„(...) klub to przeciwwaga dla dyskoteki: w niej gra się przeboje, w klubie muzykę ambitną; do dyskoteki idzie się na podryw, do klubu po atmosferę; zabawa dyskotekowa kończy się w środku nocy, szanujący się klub działa do białego rana (albo trochę dłużej). Taka jest ich autodefinicja. Klub kojarzy mi się nade wszystko z trzema rzeczami: miastem, muzyką i nocą. Każdy klub poszukuje własnej formuły, każdy pracuje nad oryginalnością, wypracowuje własny klimat. Kluby często chwalą się działaniami wykraczającymi poza puszczanie muzyki i podawanie drinków: wyświetlają filmy, organizują wernisaże, spotkania z poetami, dyskusje. Cecha, jak się wydaje najczęściej podkreślana przez właścicieli klubów i ich bywalców, to kreatywność: w doborze muzyki, wystroju wnętrza, karcie dań i napojów, pomysłach na kolejne imprezy. Jednak mimo deklarowanej kreatywności, polskie kluby cierpią na wspólną chorobę. Jest nią uleganie tym samym modom muzycznym. Do niedawna w większości z nich królowały różne odmiany muzyki house. Innej muzyki trzeba było szukać ze świecą. Być może dzieje się tak z tego powodu, że stali bywalcy klubów to skończone mieszczuchy, a house jest przecież dla nich.“
— Waldemar Kuligowski
Źródło: „Teatr” 3/07, 21 kwietnia 2007 http://www.teatry.art.pl/!rozmowy/ctea.htm